Tam, gdzie tron staje się sumieniem narodu
Autor dostrzega [...] pewną ambiwalencję natury ludzkiej, polegającą na współistnieniu w niej dwóch przeciwstawnych dążeń. Jedno z nich, czyli instynkt konserwacji, broni społeczeństwo przed rozwiązaniem i powrotem do aspołecznego stanu natury. Drugie, czyli pociąg do przyrodzonej wolności, czując się obrażany uległością wobec władzy dąży do udziału w niej, co niekiedy sprawia, iż władza wraca, skąd wyszła, czyli do wszystkich i wyradza się w formę republikańską. Dla Woronicza nie ulega jednak wątpliwości, że monarchia jest starsza od jakiejkolwiek republiki, ale również, że republika jest zdecydowanie gorszym rozwiązaniem. Przede wszystkim, choć w republice rośnie poziom wolności indywidualnej, to cierpi na tym równość cywilna, czy bezpieczeństw osób, będące przecież głównym celem społeczeństwa politycznego. W naturze bowiem równość nie istnieje, toteż przywrócenie stanu naturalnego oddaje słabszych we władzę silniejszych. Żadna też dotąd rzeczpospolita, w krajach większych, nie istniała bez wyraźnie uprzywilejowanej klasy, wszystkie zaś, bez wyjątku, w chwilach najwyższej pomyślności wywierały ucisk kasty. Przekładając to na język współczesny, republika (resp. demokracja liberalna, widząca tylko „autonomiczne” jednostki) to rządy oligarchii za fasadą demokracji.
ze wstępu prof. J. Bartyzela
s. 144, format 100x150 mm